Teksty krytyczne

Grażyna Banaszkiewicz
Gry z cieniem…

… jakkolwiek artysta Jan Wojciech Malik, nie zgadza się z tym moim określeniem jego płócien, po krótkiej rozmowie telefonicznej odesłał mnie do swojej strony www, ale jakby tego było mało, przesłał mi e-mail z kilkoma plikami zdjęć swoich innych jeszcze obrazów, niż te, które wystawiał w Galerii Miejskiej ARSENAŁ (jesień 2008). No cóż, ja poddaję się pierwszemu oglądowi, pierwszemu wrażeniu, nie ustępującemu jednak i po przeglądzie przesyłki. Znam wcześniejsze prace Malika i przyznam, że było w nich coś, co mnie odpychało. Nie mogłam podjąć z nimi dyskursu. Szukałam wtedy w sztuce bardziej estetycznych doznań, niż publicystycznego manifestu.

Przestałam śledzić jego poczynania, zapamiętując właściwie tak naprawdę tylko jedną jego pracę – nagrodzony w 1976 roku na konkursie malarskim im. Jana Spychalskiego obraz „Uroki”, przełamujący ówczesne symboliczne traktowanie płócien.

Był niemal fotograficznym odzwierciedleniem tego, co otaczało nas w peerelowskiej rzeczywistości: szarobure „blokowce” z lasem anten na dachach i standardowymi wnętrzami mieszkań. Przy czym fotograficzność pracy nie była przypadkowa. Punktem wyjścia, swoistym szkicem obraz, była właśnie fotografia. Tak jest w twórczości Jana Wojciecha Malika do dzisiaj. – Krytyka pisze, iż wyprzedził XXI wiek, kiedy to fotografia stała się powszechnym pierwowzorem obrazu … Dla niego aparat fotograficzny zawsze stanowił bazę. Obecnie „podrasowaną” bystrym oglądem szczegółu, wyczuciem ulicznych, wydawać by się mogło banalności i – specyficznym, ciętym w zupełnie nieoczekiwanym powszechnie momencie kadrowaniem.

Potem dopiero powstają wielkoformatowe: (180x 280, 180×240 cm.) akrylowe impresje: zatytułowane „krok”, „bianco”, „trzy rowery”, „ptak”…Wymieniam tytuły obrazów zawisłych na wystawie w ARSENALE obrazów, w których dla mnie, cień ptaka, rowerów, stojących obok siebie dziewcząt, czy pojemnika na śmieci, ciągniętego za sobą przez sprzątacza, ważniejszy jest od barw obrazu, od tego, kto rzeczywiście na obrazie się znajduje. Przecież wspomniane kadrowanie – nie pokazujące twarzy postaci – naprowadza nas głównie na barwną plamę, gdy punktem centralnym płótna jest ostro-czerwona torba zamaszyście wędrującej dziewczyny lub właśnie ten cień kładący się na bruku i odsłaniający sylwetkę rowerzysty, przechodnia, spotykających się dziewcząt. I dlaczego wolę te obrazy od pozostałych płócien Jana Wojciecha Malika. Bo niosą w sobie

pewną tajemnicę, a sztuka – moim zdaniem – musi zwierać jakąś tajemnicę, intrygować. Wtedy z nami pozostaje. Tkwi w nas. Gdy tylko przedstawia, może być mniej lub bardziej ładnym obrazem, notatką, dekoracją. W cyklu chodnikowych gier z cieniem Janowi Wojciechowi Malikowi, udało się zawrzeć pewną intrygę, jednak jakąś codzienności naszej tajemnicę.

Grażyna Banaszkiewicz


Jacek Kasprzycki
Jana Wojciecha Malika – sceny z życia zbiorowego

Malarstwo Jana Wojciecha Malika zatoczyło pewnego typu koło. Ale jak w klasycznej opowieści – a malarstwo jest narracją i to jedną z wielkich – przy pomocy znaków sobie właściwych – nie jest to okrąg zamknięty, a figura spiralna. Nie można powrócić do miejsca, z którego się wyszło, można jedynie uwzględniając cała przebytą drogę – iść dalej.

W latach 70. w samym centrum gierkowskiej stagnacji pojawiło się w polskim malarstwie współczesnym, mnóstwo wcześniej już istniejących wątków. Od 1945 roku – rozwijało się ono wielotorowo. Kontynuowano przedwojenne – do dziś niedocenione – tropy awangardowe, potem – wynikłe z powojennej rzeczywistości. Co najważniejsze – kontynuowano z małym socrealistycznym poślizgiem – idee polskiego symbolizmu i nurtu metaforycznego będącego jeszcze spadkiem Młodej Polski. Co sadzę – jest najcenniejszym wkładem Polski do światowego malarstwa. Widać to wyraźnie także w performansie, w multimediach oraz w plastycznym teatrze otwartym. Szczególnie w latach 70. zjawisko ogólnoświatowej nowej figuracji związało się silnie w Polsce z symbolizmem.

Wszystkie baraki realnego socjalizmu były podobne – różniła je tylko sztuka. Grafika litewska – była odmienna od polskiej. Odrębne było też młode polskie malarstwo komentujące PRL-owską rzeczywistość. Pełniło rolę społecznej publicystyki. Świetnie ukazała to wystawa „Obraz życia” w 2007 roku w Gnieźnieńskim Muzeum Początków Państwa Polskiego, gdzie obecne były prace Jana Wojciecha Malika. W tychże latach 70. powstały takie grupy twórcze jak Wprost, polska odmiana fotorealizmu, i specyficzna polska odmiana „swojskiej” nowej figuracji – nawiązującej do Francisa Bacona i zarazem do poetyckiej odmiany popartu. W tej kwestii – malarstwo Jana Wojciecha Malika, okazało się zjawiskiem osobnym, wyprzedzającym swą epokę.

Artysta nie należał do żadnej grupy twórczej, – co było powszechną praktyką, a w pewnych aspektach obrazowania i techniki był bardziej radykalny od swych kolegów. Zaczął malować sceny z rodzinnych zdjęć; osoby w różnym wieku, podczas wypoczynku, przejażdżki łódką, spaceru, codziennych i trywialnych zdałoby się czynności. Przedstawiane nie hiperrealistycznie a raczej plakatowo w konwencji specyfiki PRL-owskich „brudnych” kolorowych monideł. Powtarzając koncepcje Malika – to samo zaczęli robić w „stajni” Zderzaka w latach 90. i na początku XXI wieku; Maciej Maciejowski, Marek Firek i Wilhelm Sasnal czy Rafał Jakubowicz wraz z całą grupą naśladowców.

Zacznijmy od 1976 roku. Jan Wojciech Malik pokazuje na konkursie malarskim imienia Jana Spychalskiego malowane akrylem płótno „Uroki” przedstawiające anteny telewizyjne na dachach domów, otoczenie oraz wnętrza PRL-owskich mieszkań. Obraz ten stanowił wtedy pewien „zgrzyt” w kontekście prac „metaforycznych aż do bólu” większości uczestników wystawy. I tak jest do 1980 roku. Sceny rodzajowe z banalnych fotografii są tematem prac artysty w kolejnych konkursach. To w pewien sposób współgra z tonem ówczesnej młodej poezji „nowofalowych lingwistów” lansowanym przez „Nowy Wyraz” – czasopismo literacko – plastyczne. Ryszard Krynicki, Julian Kornhauser, Stanisław Barańczak, a kilka lat później Lothar Herbst przejmują rolę metaforycznych publicystów społecznych w wyniku panoszącej się w prasie codziennej prewencyjnej cenzury.

W roku 1977 – w czasie załamania się gierkowskiego snu, namalowana przez artystę scena „Ta łódź płynie do raju”, łącząca w sobie poprzez ironiczną poetykę, konwencje; rodzinnego wspomnienia i propagandowego plakatu, przedstawiająca dziewczynę płynącą plastikową łódką stanowi pewnego typu symboliczną cezurę i memento zarazem. Tło dla głównej postaci to leśny podmiejski pejzaż i opalający się młodzi ludzie. Praca ta zdobywa III nagrodę w Konkursie im. Jana Spychalskiego. W czasie „dominacji” malarskich wizji Stanisława Maśluszczaka – z jednej strony – i realistycznie złowrogich obrazów innych polskich artystów – z drugiej, obraz Jana Wojciecha jako ikona zyskuje kapitalną ambiwalentną konotację. Z jednej strony mówi, iż rzekomo według władz „żyje się lepiej”, a z drugiej uświadamia nam, że cała PRL-owska rzeczywistość nieuchronnie zmierza do upadku i te same sytuacje odrodzą się już w innej epoce – w innym kontekście…

Jakby na potwierdzenie powyższego – po następnym festiwalu, redaktor Andrzej Haegenbarth w miesięczniku „Sztuka” ocenia płótno Malika jako jeden z obrazów „najgorszych” na wystawie, nie odczytując zupełnie jego przesłania, a Marek Rostworowski, rok później (1979) organizując słynny „Polaków Portret Własny”, zaprasza prace artysty do swej wystawy. Po ironicznym – pozornie neutralnym „Pejzażu” pokazanym z okazji następnej edycji konkursu, pojawia się w dorobku malarza, w 1980 roku, namalowane czerwoną farbą na czarnym tle – realistyczne krzesło. Praca ta nosi tytuł „Miejsce” – zdobywając wyróżnienie. To znamienna cezura. Pierwszą nagrodę w tymże roku zdobywa „już postmodernistyczny” obraz Pawła Łubowskiego, a np.; Janina Płotnicka, Marek Mazanowski i Krzysztof Wachowiak pokazują malarstwo rodzajowe tworzące pewien wycinek sytuacji schyłku „realsocjalu” w stylu ironicznie – podniosłym. Obraz Płotnickiej ma tytuł „Przestrzeń symboliczna – próba usytuowania”.

Ale czasy po roku 1981 nastają mroczne i w obrazach Jana Wojciecha Malika czarne tło już ten stan antycypuje. Na tymże pojawiają się wyrwane jakby z kontekstu przedmioty, np. czerwona cegła ironicznie odnosząca się do niespełnionych marzeń socrealizmu i do stylistyki kontekstu przedmiotu wynikłej, z „zarażenia” popartem a potem konceptualizmem.

Dalszym krokiem artysty jest cykl autoportretów w zaskakujących pozach i ukazanych pod nieoczekiwanymi kątami w czerwonych czapkach, a następnie twarze artysty w zbliżeniach. Tutaj świadomie Jan Wojciech Malik demonstruje malarską strukturę w detalu. Widać ślady pędzla i poszerzona zostaje paleta barw. Przeważają jednakże szarości, a w nich pojawiają się żółte i białe – pozornie przypadkowe plamy. I poprzez to malarstwo gestu Jan Wojciech Malik przechodzi do abstrakcji, pozornie przestrzennej. Zachowuje czarne tło jak gdyby nie chciał strącić kontaktu z poprzednimi cyklami. W białych – fikcyjnie trójwymiarowych konstrukcjach pojawiają się molekularno laserowe struktury jak gdyby artysta chciał (wcześniej poprzez zbliżenia detali swej twarzy) ujrzeć mikrokosmos.

Cały czas jednakże – równolegle z tymi cyklami powstają obrazy „rodzajowe”. Jan Wojciech nie rezygnuje z komentowania codzienności. Tu wspomnieć należy o namalowanych wcześniej – swego czasu „Aktorach”. Fotorealistycznych portretach poznańskich twórców teatru (i nie tylko, bo artysta dołącza do tego zestawy swój autoportret w tejże konwencji). Te obrazy to potrójne świadectwo czasów. Póz, ubioru i zachowań. Bardziej wiarygodne od pozowanych fotografii. Wszak portretowanymi są zawodowcy, którzy swym wizerunkiem zarabiają na życie. Tu ujawnia się swoista przewaga malarstwa nad fotografią. Ta ostatnia tylko z pozoru daje świadectwo prawdzie poprzez ukazywanie widoków, ale jakże dzięki technologii subiektywnych i wybiórczych oraz uwarunkowanych konwencją. Można sadzić, iż fotografia pokazuje jedynie emocje i jest królestwem przypadku a malarstwo – refleksję, i jest emanacją rozsądku. Domeną fotografii jest z reguły stereotyp, a malarstwa – archetyp i mity. Ale i jedno i drugie ma do spełnienia istotną misje poznawczą, o czym opowiada cały czas twórczość Jana Wojciecha Malika.

Ostatnio artysta maluje motywy wzięte z fotografii cyfrowej. I tutaj następuje kolejne zaskoczenie. Malarz nie kopiuje motywów jak w fotorealiźmie i polskiej współczesnej odmianie postpopartu. Obraz cyfrowy jest tak wyraźny i płaski, że powielać go na płótnie nie sposób. Można jedynie potraktować go jak notatnik. Tak robią obecnie filmowcy i zawodowcy z National Geographic. „Cyfra” to hiperrealistyczny szkicownik. A tematem obrazów Jana Wojciecha są teraz płyty chodnikowe, gołębie je zalegające, plastikowe torby w rękach anonimowych osób i psy ras najróżniejszych wraz ze smyczami swych „właścicieli”. Miejscem akcji okazuje się miasto Poznań i metropolia Chicago. I tak malarstwo Jana Wojciecha Malika począwszy umownie od „Środowiska” z 1976 roku do dzisiaj, staje się uniwersalnym – już w geograficznie globalnym kontekście – świadectwem czasu zatrzymanego w malarskim kadrze.